Kolejnym przystankiem na naszej drodze była miejscowość Rotorua. Trzeba przyznać, że było to pierwsze miejsce w NZ, które nie przypadło nam do gustu. Głównie z dwóch powodów. Po pierwsze jest ono na wskroś skomercjalizowane – drogie atrakcje „atakują” reklamami jeszcze przed wjazdem do miasta, opłaty pobierane są za wszystko co się da, łącznie z podładowaniem telefonu w informacji turystycznej (warto dodać, że info punkty są stałym elementem naszej podróży w każdym mieście i z takową opłatą spotkałyśmy się pierwszy raz). Druga rzecz, która nas zupełnie nie urzekła w Rotorua to gorące źródła, z których nota bene słynie. Ani to ładne, ani pachnące 😉 Wspólnie stwierdziłyśmy, iż w całym mieście „dzięki” owym źródłom unosi się zapach zgniłych jaj. Wierzcie…na dłuższą metę jest to nie do zniesienia, dlatego ulotniłyśmy się z niego jak najszybciej.
Kolejny stop zaplanowany był w Taupo nad jeziorem o tej samej nazwie. Jezioro Taupo słynie z tego iż jest największe w całej Oceanii, a jego rozmiar jest przyrównywany do Szanghaju. Jak się okazało nocleg znalazłyśmy jeszcze przed miastem na campingu dla backpackerów, który wypełniony był po brzegi autami i podróżnikami takimi, jak my 😉
Po dwóch dniach spędzonych na łonie natury i skupianiu się głównie na relaksie i wychillowaniu, ruszyłyśmy na podbój gór, które stały się teraz naszym celem. Po dwóch tygodniach jeżdżenia i podziwiania głównie plaż, oceanu i jezior, przyszła pora na zmianę krajobrazu. W związku z tym, iż obydwie jesteśmy znacznie większymi fankami gór niż plaż i oceanów, nie mogłyśmy się doczekać naszej wyprawy na Tongariro.
Zdobywanie szczytów w Nowej Zelandii nie jest tak prostą sprawą. Nie na każdą górę możesz wejść ot co, ponieważ może ona okazać się prywatną własnością np. nowo zelandzkiego hodowcy owiec, który nie będzie z Twoich odwiedzin zadowolony. Z kolei w Parkach Narodowych należy rezerwować z wyprzedzeniem planowaną wyprawę, ponieważ ilość ludzi na szlaku czy też w schroniskach nie może przekroczyć pewnych norm. My, postanowiłyśmy zacząć od jednodniowej wyprawy na Tongariro. Okazało się, że na nasz przyjazd popsuła się pogoda (w niektórych częściach gór było nawet -9st.) i nierozsądnym byłoby się w nie wybierać w letniej odzieży. Przeczekałyśmy jedną noc na campingu śpiąc standardowo w aucie. Nie da się ukryć, że chłód dało się odczuć… 2 pary skarpetek, 2 długie rękawy, opatulone śpiworami aż po sam czubek głowy a i tak chód nie pozwalał zasnąć. Najlepszym „grzejnikiem” okazała się dla każdej z nas ta druga. Na kolejną noc, tą tuż przed wyjściem w góry, udałyśmy się do schroniska prowadzonego przez bliskiego znajomego Mike’a, poznanego w Auckland. Bryan wraz ze swoją partnerką Miriam ugościli nas najlepiej, jak tylko mogli. Przed wyjściem na szlak dostałyśmy od nich zimowe czapki oraz grube rękawiczki, które jak się okazało ratowały nas w kilku momentach 😉
W Parku Narodowym Tongariro znajdują się aktywne wulkany. Na naszym szlaku znajdował się Red Crater (1886m n.p.m.), który zamierzałyśmy zaliczyć. Tu ciekawostka dla fanów filmu Władca Pierścieni. Cały park posłużył w filmie jako Mordor, co po wizycie w nim możemy spokojnie potwierdzić, iż krajobrazem nadaje się do tego wyśmienicie. Surowe zbocza, wzniesienia głównie ukształtowane z zastygłej czarnej lawy oraz grząski grunt utworzony przez opadający pył po erupcji. Tak można pokrótce opisać Tongariro. Pomimo to stał się on niesamowitym przeżyciem i naszą pierwszą przeprawą po aktywnym wulkanie.
Cała przeprawa przez wyznaczony szlak trwała ok 8h. Pobudka 7 rano, wyjazd autobusem na miejsce wymarszu 7:50, odbiór autobusem z miejsca zakończenia szlaku i transport do hostelu godzina 16. Przeprawa nie była łatwa, ale na pewno była tego warta! 🙂 Na szlaku spotkałyśmy parę polaków i tu czas na małą anegdotę. Gdy usłyszeli, że mówimy po polsku, pierwsze o co zapytali to to czy jesteśmy TYMI polkami z niebieskiej Hondy? Na co my, że owszem. Okazało się, że słyszeli o nas od nieznanego nam Niemca, którego spotkali na północy. Wygląda na to, że szybko stajemy się tu sławne 😉
oj tam, zaraz sława. po prostu zbieg okoliczności 🙂