Podróż australijska przebiegła dość sprawnie i bez szokujących niespodzianek. Indonezja natomiast już przed wjazdem do kraju postanowiła nas czymś zaskoczyć i nie odpuszczała przez cały pobyt.
Lotnisko, 2h do wylotu
” na kiedy mają panie bilet powrotny z Indonezji?”
” yyy….a musimy mieć go już teraz?”
Drodzy podróżnicy, uczcie się na naszych błędach. Przed wlotem do Indonezji, zaopatrz się w bilet powrotny. Nasza wina, małe niedopatrzenie, które trzeba było szybko naprawić w kącie lotniska kupując szybko bilety do Malezji.
Wylądowałyśmy…
na lotnisku jakieś dzikie szaleństwo, środek nocy, a tam hałas, przekrzykiwanie, taksówkarze się przepychają, abyś wybrał akurat jego…całe szczęście ten element zaplanowałyśmy wcześniej i poprosiłyśmy o transport hostel, w którym zatrzymujemy się na 2 noce…możliwe, że trochę przepłaciłyśmy, ale gwarantowało nam to pewność, że dotrzemy bez problemu w planowane miejsce.
Dzień 1 na Bali w Denpasar
aaaaaa!!!! Ci ludzie na jezdniach są szaleni!!! auta, skutery, jeszcze trochę aut i jeszcze więcej skuterów. Zjawisko bardzo trudne do opisania, jeśli nie zobaczysz tego na żywo. Dziki tłum na drogach. Dziesiątki skuterów, które przemykają pomiędzy samochodami. Średnio na jeden skuter przypada dwóch dorosłych i jedno dziecko, czasami nawet niemowlę… Niby obowiązuje ruch lewostronny, ale czy na pewno? Każdy jedzie, jak chce…generalnie obowiązuje zasada, kto większy i szybszy, ten ma pierwszeństwo.
Nie lubimy dużych miast i wcale się w nim nie odnajdujemy, ale coś robić trzeba….nie będziemy cały dzień siedzieć przecież w klimatyzowanym hostelu. Urządzamy sobie 45-minutowy marsz na plaże…dotarłyśmy, a tam….wielkie rozczarowanie… Czarny wulkaniczny piach i całe gro walających się śmieci. Serio? Gdzie katalogowe plaże z białym piaskiem, palmami i krystaliczną, lazurową wodą? Trzeba przyznać, że to jedna z brzydszych plaż, jakie było nam dane zobaczyć 😉
Dzień 2 Eksplorujemy Bali
Czas wyrwać się z miasta i zobaczyć, co innego ma do zaoferowania Bali. Poznajemy w hostelu Indonezyjkę Darlin oraz Włocha Alexa i razem planujemy wynająć auto z kierowcą na cały dzień, aby poczuć trochę bardziej tę wyspę (koszt do podziału 600 000 IDR = 175 zł). Pierwsza atrakcja na liście – bliźniacze wodospady Gitgit. Bilet wstępu 200 000 IDR – pan przewodnik zapewnia, że dochód z biletów idzie na dzieci i budowę szkoły. W porządku, no to płacimy… dopiero po fakcie, dowiadujemy się od naszej Indonezyjki, że powinniśmy się targować…taki policzek przyjęliśmy na początek. Pokazaliśmy europejską naiwność. Na każdym kolejnym kroku próbujemy się zrehabilitować i targować, gdzie tylko się da 😉 Tego samego dnia zaliczyliśmy jeszcze Pura Besakih, Goa Gajah i kilka pomniejszych atrakcji.
Dzień 3 – 8 Zwiewamy z miasta
Z dużego Denpasar uciekamy do trochę mniejszego i na pewno bardziej klimatycznego Ubud w środku lądu. Trafiamy do hostelu Balibbu, który wyglądem przypomina świątynie, a na śniadanie serwują nam owoce oraz dadar unti, czyli naleśniki zabarwione na zielono pandanem wypełnione kokosem (porcje hostelowe zazwyczaj nie pozwalają się najeść, ale zawsze możliwość spróbowania czegoś nowego). W Ubud zostajemy na 5 dni, po to tylko aby poczuć atmosferę, wgłębić się w kulturę i zwyczaje Indonezyjczyków. Smakujemy lokalnych street foodów zwanych warungami. Jedzenie takie, zawsze jest wyeksponowane za szybą, w każdej misce inna tajemnicza potrawa. Pokazujesz palcem, co chcesz zjeść (możesz wybrać 4-5 różnych potraw), do tego duża łycha ryżu, koszt 10-25 000 IDR. Tanie i pyszne!
W Ubud pozwalamy sobie także na pierwsze lokalne zakupy. Kolorowe sarongi, przeróżne sukienki, torby i masa dupereli. Wszystko błyszczy, kusi barwami i niskimi cenami. Jeszcze bardziej kuszą sprzedawcy przekrzykujący się na wzajem. Zdobycie klienta jest najważniejsze, nie liczy się czy kupi drogo czy tanio, ważne aby sprzedać i trochę się potargować.
Praktyczne porady
* kupuj na marketach, gdzie jest duży wybór i konkurencja – ceny są znacznie tańsze niż na stoiskach w odosobnieniu od innych,
* dobra cena za sarong (duża chusta) to ok. 20 000 IDR
Tutaj, wybieramy się również na pokaz Bali Dancer’ek. Show odbywa się w starym pałacu w samym środku miasta, przy głównej ulicy. Aby zdobyć bilet wystarczy znaleźć się w pobliżu i ktoś na pewno zaczepi cię, aby sprzedać ci bilet… oczywiście zawsze ma dla ciebie „special price” 😉 Bali Dancers Show uznajemy za rzecz konieczną do zobaczenia, gdy wybierasz się do Indonezji – warte swojej ceny (80 000 IDR), godzinne show z przepiękną muzyką, cudownymi tancerkami w regionalnych kostiumach bogatych w barwy i kroje….no i do tego te makijaże. Cudo!
Dzień 9 – 17 Gili Trawangan
Oficjalnie trafiłyśmy do raju!
Najlepszym sposobem na kompletowanie poszczególnych elementów podróży, jest poznawanie ludzi i wypytywanie, gdzie byli do tej pory i co mogą polecić. Tak też poznałyśmy jeszcze w hostelu w Ubud polkę Karinę, która zarekomendowała nam małą wysepkę Gili Trawangan.
Czym jest Gili T? (tak w skrócie przez wszystkich nazywana)
Zarówno Gili T, jak 2 pozostałe siostrzane wyspy Gili (wyraz ten oznacza małą wysepkę) Meno i Air, znajdują się zaraz obok innej znacznie większej wyspy Lombok. Gili T jest szeroka na 2km i długa na 3km. Można ją objechać na rowerze w 30min…co oczywiście uczyniłyśmy 😉 Nie ma tu ANI JEDNEGO auta! Oprócz rowerów i nóg, częstym środkiem transportu są tu cidomo czyli małe dorożki zaprzęgnięte w niedużej wielkości konie. Cidomo same w sobie są istnym dziełem sztuki…zazwyczaj bardzo strojnie przyozdobione, pełne kolorów i co najważniejsze, wyposażone w liczne małe dzwoneczki, które dają znać przechodniom, że nadjeżdżają.
Na wyspie żyje cała masa kotów i ani jeden pies (posiadanie ich tutaj jest zabronione ze względów muzułmańskich). Co ciekawe, wszystkie te koty mają bardzo krótkie ogony, domyślamy się, że jest to wynik genetyki. Na Gili nie ma policji. Dlaczego? Bo nie potrzebują 😉 Mieszkańcy pałają pozytywną energią, każdy uśmiechnięty, każdy próbuje zagadać..to nie stanowi, że kaleczą angielski, tak że czasami trudno zrozumieć, liczą się chęci. Bardzo chcą porozmawiać, idąc ulicą usłyszysz paręnaście razy „Hello, how are you?” z bardzo specyficznym dla nich śpiewem w głosie. Wszyscy żyją tu bardzo skromnie i nie potrzeba im zbyt wiele, aby prowadzić szczęśliwe życie. Fakt faktem Gili jest bardzo turystyczną wyspą, ale nie uchroniło nas to przed zakochaniem się w niej od pierwszego wejrzenia… To właśnie tu znalazłyśmy plaże z katalogów, biały piasek, lazurową wodę i życie pod wodą bogate w barwne ryby oraz wszelkiej maści rafy koralowe.
Uwaga! Istnieje wielkie ryzyko zasiedzenia… Planowałyśmy zostać 3 dni, zostałyśmy 9.
Jeśli chodzi o tani nocleg, najpopularniejsze są tu tzw homestay…niemożliwe do wygooglowania, dlatego zaraz po przyjeździe warto zagłębić się w ląd i poszukać na własną rękę. My udałyśmy się z polecenia Kariny, którą poznałyśmy w Ubud, do Homestay Twin Garden. Jak wygląda taki homestay? Pokój z łazienką i wentylatorem (jakże niezbędna rzecz w każdym pomieszczeniu w tropikach), z wyjściem bezpośrednio na taras z hamakiem i do tego jeszcze śniadanie (i tu ku naszej wielkiej uciesze nie były to tosty, jak prawie we wszystkich hostelach, a naleśnik z bananem lub omlet z pomidorami). Cena za takie luksusy poza sezonem – 150 000 IDR za noc/za pokój.
Co się robi na Gili przez 9 dni?
Eksploruje dno morza z maską na twarzy, szuka żółwi pod wodą, poznaje lokalsów, testuje nowe potrawy, a nawet zdarzyło się imprezować 😉 Gili stało się także ostoją dla wielu obcokrajowców, którzy uciekają od pędu dużego miasta znajdując tutaj swoje miejsce na ziemi. Miałyśmy przyjemność poznać, jak sami się nazywają „hiszpańską mafię” czyli grupę nie znających się wcześniej Hiszpanów, gdzie każdy znalazł na swój sposób ostoję na Gili. Pracują tu, żyją, prowadzą prawie normalne życie…da się? Da się! 😉
Dzień 18 – 20 Lombok
Stało się…czas ruszyć w dalszą drogę, ale nie oddalamy się jeszcze zanadto. Płyniemy na wyspę Lombok, gdzie udajemy się do miejscowości Koeta (znana też jako Kuta). Jeszcze na Gili organizujemy sobie przypadkiem transport (Koeta jest oddalona jakieś 80 km od portu) zapytane przez pana sprzedającego bilety, czy nie potrzebujemy pomocy. Agus, nasz kierowca stał się po drodze naszym wybawcą. Przypadłością Indonezyjczyków jest, że jeśli spytasz o cokolwiek to przypadkiem okazuje się, że on sam lub któryś z jego znajomych może nam pomóc. Tak też Agus zorganizował nam w między czasie tanie miejsce, gdzie mogłyśmy się zatrzymać (100 000 IDR/pokój), wynajem skutera na następny dzień (50 000 IDR/dzień), a także bilety na samolot na Jawe w okazyjnej cenie, która była kolejnym punktem podróży. I tu praktyczna informacja…niestety wiele linii lotniczych uniemożliwia obcokrajowcom zakup biletów lotniczych przez internet na samolot w obrębie jednego kraju wspierając tym samym lokalny biznes oraz zakup biletów przez agencję.
Nasza wizyta na Lomboku jest bardzo krótka, dlatego trzeba zobaczyć ile się da w jak najkrótszym czasie. Wynajmujemy nareszcie pierwszy raz skuter – podstawowy i najbardziej rozpowszechniony środek transportu w całej Indonezji. Szybki kurs, Natka jako wytrawny kierowca czuje się jak ryba w wodzie, to też decydujemy się na wynajem jednego, aby nie przepłacać i ruszamy w drogę. Forma takiego zwiedzania bardzo przypadła nam do gustu. Możemy zatrzymać się gdzie chcemy, możemy nawet trochę pobłądzić po wiejskich drogach (w telefonie na szczęście nawigacja, aby później się odnaleźć 😉 ), zatrzymujemy się na plaży Mawun na godzinny relaks na leżaku z kokosem w ręce, który stał się podstawą naszego indonezyjskiego żywienia.
Dzień następny to niestety już dzień wylotu…czas nas nagli. Mamy już wcześniej kupione bilety do Malezji, tak też wiemy że zostało nam nie wiele czasu…
Dzień 20 – 22 Jawa
Cały dzień w drodze…pobudka 7 rano, Agus zawozi nas na lotnisko. Lot odbył się bez większych problemów…chyba już nam powszednieje ta forma transportu. Po wylądowaniu w Surabaja bierzemy taksówkę na dworzec kolejowy. Nasz kierowca ni w ząb rozumie po angielsku…nie pogadamy sobie 😉 Liczymy tylko, że faktycznie dowiezie nas w umówione miejsce. Jest! Dworzec zdobyty! Wsiadamy w pociąg, czas na 5h podróż do Yogyakarty. Najwygodniej nie było, ale nie można narzekać na standard pociągu, typowy PKP, a może nawet i lepszy o dużą ilość kontaktów, gdzie mogłyśmy podładować co trzeba, klimatyzację, a do tego jeszcze panowie w kolorowistych koszulach sprzedający chipsy, napoje, a nawet wynajmują za drobną opłatą dodatkowe poduszki jeśli siedzenie byłoby ci za twarde.
Dzień następny planujemy spędzić dość nietypowo…każda osobno 🙂 Czas trochę od siebie odetchnąć, każda ma swój plan na dzień, a po powrocie nie możemy się nagadać, aby opowiedzieć jedna drugiej, co jej się przydarzyło. Natka wybiera się miejskim autobusem (podróż w jedną stronę trwa dobrą godzinę) do świątyni Prambanan , a na miejscu spotyka ją monsun. Ciężko powiedzieć co jest większą atrakcją świątynia, czy ona sama zważając na kolejkę Azjatów, jaka ustawiła się aby zrobić sobie z nią wspólne zdjęcie. Biała twarz zawsze wzbudza zainteresowanie w Azji i bądźcie gotowi, na to aby poczuć się przez 5 min niczym celebryci ustawiając się i uśmiechając w stronę fleszy. W drodze powrotnej poznaje w autobusie Indonezyjczyka Tomo, dzięki któremu zostajemy wtajemniczone w historię króla Yogyakarty, legendę o królewskiej duchowej żonie. Pomimo mitu podobno w każdym hotelu jest jeden specjalny pokój jeśli król miałby ochotę na schadzkę. Na koniec wspólna kolacja w jednym z warungów, gdzie w końcu udaje się poznać faktyczne lokalne przysmaki poza Nasi Goreng (smażony ryż).
Hanka z kolei wybiera się na buszowanie po zakamarkach Yogyakarty w celu znalezienia miejsc tych mniej turystycznych. Kolejną przypadłością Indonezyjczyków jest ciekawskie zapytanie „Where are you going?” …czy wyobrażacie sobie, aby w Polsce ktoś zatrzymywał Was co krok i pytał dokąd idziecie? Jednak niejednokrotnie się to przydaje, mówisz gdzie chcesz dojść a oni pokazują ci palcem jak tam dotrzeć. Tym samym Hanka natrafia na pracownie, gdzie wykonywane są tradycyjne kukiełki z bawolej skóry, poznaje starszego pana, który oprowadza ją po markecie z warzywami i przyprawami dostępnymi tylko dla lokalsów. Zatrzymuje się przy każdym straganie opowiadając co jest co…nie obyło się bez degustacji i wąchania przypraw o których Europa mogła nawet nie słyszeć. Na koniec zaczepiona przez grupkę nastolatków udziela wywiadu na temat edukacji w polskich szkołach 😀
Dzień kolejny dniem wylotu do Malezji. Musimy się dostać na samolot do Jakarty. Grunt, że mamy plan, jak tam dotrzeć – pociągiem. Szkoda tylko, że nie przewidziałyśmy że wszystkie bilety na wszystkie pociągi tego dnia mogą być już dawno wyprzedane. Złożyły się na to dwa czynniki: weekend oraz przerwa wakacyjna, o której nie miałyśmy zielonego pojęcia. Godzina 9 rano rozpoczynamy paniczne poszukiwanie, jak dostać się do Jakarty w inny sposób? Samolot, odpada…wszystkie wyprzedane. Autobus, nie ma szans…wszystkie autobusy wyjeżdżają za późno z Yogyakarty…nie zdążymy na samolot. Wynajem auta z kierowcą, opcja najdroższa ale w takich chwilach pieniądze są mniej ważne niż czas… Niestety, ciężko jest znaleźć chętnego, który chciałby wyruszyć za 2h w kilkunastogodzinną podróż autem do stolicy ;]

jak nie pociąg, nie samolot i autobus, zostaje prywatny samochód… szkoda, że takiego chętnego nie znalazłyśmy
Przez myśl przechodzi nam już rezygnacja z naszych biletów i zakup kolejnych na dzień następny (ta opcja jest najdroższa). Ale nie tak łatwo zmusić nas do poddania się. Postanowiłyśmy być dzisiaj w Jakarcie, to w niej będziemy! Próbujemy naszych sił wszędzie, zagadujemy do właściciela hostelu, gdzie się zatrzymałyśmy. Ten chwyta za telefon i zaczyna dzwonić do swoich znajomych, bo oczywiście każdy Indonezyjczyk ma swoje kontakty 😉
Po pół godziny, udało się!!! Mamy kierowcę. Pełnia szczęścia….i tu zaczyna się nasza najdziwniejsza podróż autem.
Płacimy za usługę jednemu, do auta wsiada dwóch innych. Panowie ni chu chu po angielsku…nie pogadamy sobie 😉 Jeszcze przed wyjazdem z miasta jeden przystanek, zabieramy jakąś paczkę, która jedzie z nami do Jakarty. Wciąż w obrębie Yogya, a tu kolejny przystanek. Tym razem musimy zahaczyć o Office. Ok, mówią że trzeba no to się zatrzymujemy…tu kolejna dziwność. Panowie mówią nam do widzenia i pokazują palcem , że dalej jedziemy z innym panem….też oczywiście nie mówiącym po angielsku. Ruszamy, wyjeżdżamy z miasta…przed nami jeszcze tylko 14h w aucie 😉 Po drodze jeszcze kilka innych przystanków zrozumiałych dla nas czasami bardziej czasami mniej. Podjechał pan na skuterku, podrzucił nam wór z 20kg ryżu, który też najwyraźniej jedzie do Jakarty. Przystanek na jedzenie, przystanek na siku, kontrola policyjna (na szczęście obyło się bez łapówki) …chyba ratuje nas historia, że musimy szybko dotrzeć na samolot, puszczają nas wolno. Po 7h nie wiesz już jak siedzieć w aucie, aby było wygodnie…ale jakimś cudem docieramy na lotnisko, całe i zdrowe. Podróż nie należała do najłatwiejszych. Indonezyjczycy za kierownicą potrafią być małymi wariatami, ale nie ma co tu o tym opowiadać…nie wsiądziesz sam do takiego auta, to nie zrozumiesz 😉
I tu się kończy nasza przygoda z Indonezją.
Wynik Lasie vs. Indonezja? 1:1
Wspomnień i przygód dała nam co nie miara, a my w zamian gwarantujemy jej, że na bank tu jeszcze wrócimy. Jeszcze tyle do odkrycia…
Dodaj komentarz