Spędzając dwa tygodnie w jednym miejscu podczas kursu jogi, nie mogłyśmy doczekać się weekendu, aby wyrwać się na chwilę w inny rejon. Jesteśmy przecież u podnóża Himalajów, jak tu nie zakosztować trekingu w takich górach?
W sobotę obrałyśmy azymut na górę Triund (2828 m n.p.m.). Zawierzyłyśmy lokalsom, którzy serdecznie nam ją polecali. Szczyt słynie ze spektakularnych wschodów oraz zachodów słońca. Aby faktycznie napawać się tymi widokami, wspinasz się na szczyt w godzinach wczesno-popołudniowych, aby zdążyć na zachód. Następnie wynajmujesz na noc jeden z rozstawionych już namiotów, a rano budzisz się, aby podziwiać niesamowity spektakl, jak słońce zaczyna górować nad potężnymi szczytami.
No to ruszamy.
Pierwsze 5 km trasy nie jest takie straszne. Niespodzianka czeka na samym końcu. Ostatni kilometr, zwany „22 zakrętami”, pnie się ekstremalnie stromo w górę, nie dając nawet chwili wytchnienia. Cała trasa zajmuje ok. 4h. Krótko po przybyciu na miejsce, przekonujemy się, że wysiłek został nagrodzony cudownymi widokami.
Sposób w jaki wędrują hindusi, bardzo nas zaintrygował. Nieodzownym elementem życia każdego hindusa jest muzyka. Pojawia się ona dosłownie wszędzie! Czy to bollywodzkie rytmy puszczane przez taksówkarza, czy nucący sobie pod nosem lokalni sprzedawcy. Generalnie każdy kocha śpiewać i każdy kocha słuchać muzyki. Również na szlakach muzyka towarzyszy im non stop. Każdy jeden puszcza czy to z telefonu, czy też z przenośnego, bezprzewodowego głośnika swoje ulubione melodie. Istna kakofonia. Jednym uchem słyszysz rytmy Bollywood osoby, którą mijasz, drugie ucho skupia się na amerykańskich hitach granych przez nastolatka, który idzie przed Tobą. A warto dodać, że hindusi to naród dość aktywny. Lubią jeździć, zwiedzać, podróżować. Na szlaku spotykamy ich całą rzeszę. Poniekąd czujemy się, jak w drodze na zakopiankę, idąc w długiej „kolejce” osób, kierującej się na ten sam szczyt. Uciec się od nich nie da, nie ma szansy na chwilę spokoju, aby pokontemplować i skupić się na naturze.
Drugą bardzo charakterystyczną rzeczą, jaką można spotkać w hinduskich górach to niestety śmieci. Jest to ogromnym problemem w prawie całej południowej i zachodniej Azji. Brak świadomości dbania o ziemię oraz ekologię jest widoczny na każdym kroku. Trudno to zrozumieć, jak można wyrzucać papierki po jedzeniu sobie pod nogi i do tego jeszcze będąc na łonie natury wysoko w górach. Widok dla nas niepojęty, a niestety walka z tym problemem przypomina tą z wiatrakami…
Docieramy na szczyt, gdzie spotykamy całą rzeszę podróżujących hindusów. Trudno znaleźć inną białą twarz, dlatego dwie blond europejki robią furrorę. Czas się zorganizować i znaleźć nocleg. Namiot wynajmujesz wraz ze śpiworem oraz karimatą (koszt ok. 800 IRP = 42 zł/ 2 os.). Zapobiegawczo przed zimnem oraz w ramach izolacji przed śpiworem z nieznaną nam historią bierzemy także swoje i okazuje się, że to była świetna decyzja. Noce na takich wysokościach bywają bardzo zimne.
Czas wybrać nasz namiot. Pan pokazuje nam pierwszy namiot, patrzymy po sobie…chyba budżet pozwala nam na coś większego. „Ok, follow me”. Podążamy za panem, oglądamy kolejny, większy. Jest ok, ale jego położenie nam się nie podoba. Za daleko od krawędzi, nie mamy najlepszego widoku na wschód słońca. „Ok, no problem!”. Pan chwyta za namiot, unosi go i zabiera na wyznaczone przez nas miejsce. Full serwis! Zadowolone z wybranego spotu zaczynamy się zadomawiać 😉
Całe pole namiotowe na szczycie tętni życiem, sporo hinduskich studentów, wszędzie krzątają się byki, kozy oraz bezpańskie psy. Po zachodzie udajemy się do „knajpki” coś zjeść. Na całym polu rozmieszczonych jest kilka punktów, gdzie można zjeść ciepły posiłek oraz napić się chai. Jak to wygląda? Otóż jest to coś w rodzaju namiotu nakrytego grubą plandeką. W środku kuchnia polowa, na niej w obeschniętych garnkach gotowane są niezidentyfikowane przez nas potrawy oraz oczywiście chai pochłaniana tu w ogromnych ilościach. Cel potraw na gazie jest nieznany ponieważ wszyscy na około i tak jedzą tylko Magi, czyli zupki instatnt przyprawione dodatkowo przez pana kucharza. Chcemy wybrać coś z menu i zjeść smacznie, ale koniec końców i tak w naszych rękach ląduje Magi ;] W środku kłębi się masa ludzi. Większość je na stojąco ponieważ do dyspozycji są tylko dwie ławki.
Podczas pobytu na Triund byłyśmy o krok od powiększenia składu Laś o jeszcze jedną kompankę. Bezpańskie psy, które krzątają się po całym polu w bardzo łatwy sposób nawiązują kontakt z nowo przybyłymi podróżnikami. Wieczorem, przed naszym namiotem krzątała się suczka, która doskonale wiedziała, jak grać potulnego psa. Dałyśmy się nabrać na „psie spojrzenie”, podkulony ogon i spuszczone uszy. Pomimo, że stroniłyśmy szczególnie w Indiach, od bezpańskich psów (niestety problem przenoszonych przez nie chorób jest dość poważny), ona miała coś co nas urzekło i nie obawiałyśmy się, że może nam coś zagrażać z jej strony. Wślizgnęła się do namiotu po czym zasnęła w jego kącie i sapała do rana. Następnego dnia pobudka o 5.30 na wschód słońca. W trakcie podróżowania widziałyśmy już wiele pięknych zjawisk przyrody w różnych miejscach, ale ten zaliczał się do jednego z najpiękniejszych.
Naszemu nowemu pupilowi nadałyśmy imię Zyta. Nie odstępowała nas na krok. Gdy zaczęłyśmy schodzić ze szczytu, Zyta połowę drogi do miasteczka raczyła nas jeszcze odprowadzić w dół.
Wyprawa należy do wyjątkowo udanych. Na szczycie zawiązałyśmy także kilka nowych znajomości z lokalsami, zobaczyłyśmy jak to jest wędrować po górach w hinduskim stylu, no i możemy powiedzieć, że byłyśmy w Himalajach 😉
Dodaj komentarz